Eliminacje. To już nie zabawa. W pogoni za władzą i miłością wszyscy są zdolni do najróżniejszych czynów. Nie zawsze są one dobre. Czasem w człowieku budzą się najgorsze instynkty...
Nie jesteś zalogowany na forum.
Udaję przerażenie. - W takim razie udanej randki. - rzucam chłopakowi groźne spojrzenie. - Nie schrzań tego, Jeremiah. Pamiętaj, wiem gdzie mieszkasz.
I am a question to the world
Not an answer to the heard
Or a moment
That's held in your arms
Offline
Śmiać mi się chce, gdy Julie wchodzi w takim momencie rozmowy. Posyłam Jimmiemu wzrok typu "jeszcze się policzymy" i uśmiecham się złośliwie.
- Do zobaczenia, wiewiórze. - Biorę kolejny kawałek czekolady.
- Idziemy? - Pytam Juliett. - Oprowadzisz biednego turytę po mieście?
Offline
- Wszystkich albo swatasz, albo im grozisz... albo i jedno i drugie. Czasami chce mi się Ciebie bać James - stwierdzam.
"A Bóg odsłania przyszłość niesłychanie rzadko i tylko wtedy, gdy zapisana została po to, by odmienić jej bieg."
Offline
- Pewnie, z chęcią oprowadzę ale tutaj nie ma praktycznie nic do zwiedzania.- śmieje się.- Gdzie chcesz iść?
My name is Juliett Falls and I am the blondest women alive. To the outside world I'm an ordinary nurse, but secretly, with the help of my friends in Agency, I use my blonde hair to fight crimes and find other metahumans like me. I didn’t hunt anyone, but in doing so, I opened up my blonde hair to new threats. And i'm the only one blonde enough to stop them. I am.. CURARIE.
Offline
"Przesadzasz. Przecież ja ich nie zabijam" Przyglądam się im. - Znajdźcie sobie salę, co? I dajcie mi coś na cukrzycę, bo nie mogę na was patrzeć. - narzekam.
Ostatnio edytowany przez James (2016-05-24 23:13:03)
I am a question to the world
Not an answer to the heard
Or a moment
That's held in your arms
Offline
- Nie mam pojęcia. Ja cię oprowadziłem po Central, ty mnie oprowadź po Insolitam. Zdaję się na ciebie, panno Falls. - Podaję jej ramię, żeby się złapała.
Offline
- Może i przesadzam. Ale czasami nie można mieć całkowitej pewności, że ta dwójka jest dla siebie przeznaczona - powiedziałem.
"A Bóg odsłania przyszłość niesłychanie rzadko i tylko wtedy, gdy zapisana została po to, by odmienić jej bieg."
Offline
"Co sugerujesz?" Unoszę brew zaciekawiony.
I am a question to the world
Not an answer to the heard
Or a moment
That's held in your arms
Offline
- Sugeruje, że zabawa uczuciami to delikatna sprawa. A zachęcając ich do siebie nawzajem prowokujesz wiele kłopotów. Dlatego czasem się boję, co z tego twojego swatania wyniknie - wyjaśniłem.
"A Bóg odsłania przyszłość niesłychanie rzadko i tylko wtedy, gdy zapisana została po to, by odmienić jej bieg."
Offline
Łapię się jego ramienia i wychodząc z sali przesyłam Jimmiemu piorunujące spojrzenie, niech nawet nie próbuje mnie swatać.- Hmm.- zastanawiam się.- Może chodźmy do cukierni, mam ochotę na jakieś dobre ciacho.- stwierdzam rozmarzona przegryzając wargę.
My name is Juliett Falls and I am the blondest women alive. To the outside world I'm an ordinary nurse, but secretly, with the help of my friends in Agency, I use my blonde hair to fight crimes and find other metahumans like me. I didn’t hunt anyone, but in doing so, I opened up my blonde hair to new threats. And i'm the only one blonde enough to stop them. I am.. CURARIE.
Offline
"Może i masz rację. Co nie zmienia faktu, że są szczęśliwi"
I am a question to the world
Not an answer to the heard
Or a moment
That's held in your arms
Offline
Unoszę brew.
- Zdajesz sobie sprawę, jak to dwuznacznie zabrzmiało, Juliett?
Offline
- Szczęśliwe chwilę... jak ja za nimi tęsknię...
"A Bóg odsłania przyszłość niesłychanie rzadko i tylko wtedy, gdy zapisana została po to, by odmienić jej bieg."
Offline
- A może to było zamierzone?- śmieje się i mrugam do niego.
My name is Juliett Falls and I am the blondest women alive. To the outside world I'm an ordinary nurse, but secretly, with the help of my friends in Agency, I use my blonde hair to fight crimes and find other metahumans like me. I didn’t hunt anyone, but in doing so, I opened up my blonde hair to new threats. And i'm the only one blonde enough to stop them. I am.. CURARIE.
Offline
Kilka dni później lekarz stwierdził, że mogę zacząć spacerować po szpitalu. Ale oczywiście wspaniałomyślna Berta (Juliett miała rację, ta kobieta to tłusta kula czystego zła) stwierdziła, że jestem taki ciamciusiowaty (jej słowa), że pewnie sobie coś zrobię i według niej mam leżeć w łóżku do usranej śmierci. Jednak udało się im dojść do kompromisu, nie wywołując przy tym wojny. Co zrobili? Posadzili mnie na wózek.
Toczyłem się więc swoim czterokołowcem po korytarzach oddziału dziecięcego. Na moje nieszczęście, nie było ciekawej osoby do pogadania. Zbliżał się wieczór, kiedy znalazłem puściutki korytarz. Zaglądałem przez szyby do pomieszczeń i myślałem, że nikogo nie znajdę.
Jednak, kiedy już miałem się wycofać, zobaczyłem światełko. Nie wiele myśląc i nie pukając wjechałem do śnieżnobiałej sali. Pierwsza rzecz, która mnie uderzyła to pikanie. Rytmiczne, ciche, a zarazem cholernie głośnie pikanie. Prawie nie zauważyłem chłopca.
- Kto tu jest? - zapytał, siadając. Był chudziuteńki. Miał przenikliwie niebieskie, podkrążone oczy i łysą głowę.
- Jestem Jimmy. - powiedziałem. Chłopiec przeniósł na mnie wzrok. I uśmiechnął się szeroko.
- Cześć Jimmy. Jestem Olliver. - przekrzywił głowę - Przyszedłeś mnie odwiedzić? - zapytał z taką nadzieją w głosie, że nie byłem w stanie przyznać, że trafiłem do niego przypadkiem.
- Tak, Ollie. Przyszedłem do ciebie. - podjechałem do jego łóżka. Jego uśmiech był bezcenny.
- To miłe z twojej strony, Jimmy. Ile masz lat? - zapytał, spoglądając w przestrzeń. Dotarło do mnie, że jest niewidomy.
- Piętnaście. - uśmiechnąłem się.
- Łał. - chłopczyk otworzył buzię - Ale jesteś duży. Prawie jak mój tata. - wybuchnąłem śmiechem.
- Nie sądzę. - odparłem łagodnie. Olliver pokiwał głową.
- Ja mam siedem. - policzył coś na palcach i pokiwał głową - Tak, na pewno siedem.
- To już jesteś mężczyzną. - uśmiechnąłem się, chociaż mnie nie widział.
- Opowiesz mi bajkę, Jimmy? - zapytał cicho.
- Opowiem. I mam pomysł. Będę cię odwiedzał co wieczór o tej samej porze i zawsze będę opowiadał ci kawałek jednej bajki. Co ty na to? - chłopiec pokiwał głową z entuzjazmem. - Na jaką bajkę masz ochotę, Ollie? - chłopiec zaczął myśleć.
- Nie wiem. Wybierz ty.
- Co powiesz na Dziewczynkę z Zapałkami?
- Nie znam tego. - klasnął w dłonie - Opowiadaj.
- A więc… - zacząłem powoli. - Zimno było, śnieg padał, ściemniało się coraz bardziej, wieczór się zbliżał. Ostatni dzień roku skończy się niedługo. Zima. Przez ulice zasypane śniegiem, w zmroku idzie dziewczynka bosa, z gołą głową i coś niesie w fartuszku. Dlaczego bosa? To cała historia. Rano miała pantofle, stare i zniszczone, za duże na nią, stare pantofle matki, ale je pogubiła. Dwa powozy nadjeżdżały właśnie z stron przeciwnych, a ona chciała prędko przebiec przez ulicę; biegła co sił, słyszała straszny tętent kopyt, turkot kół, tuż za nią - ach, uciekła przecież, ale boso. Jeden pantofel tak zginął, że go nie mogła znaleźć wśród ciemności, a drugi porwał jakiś chłopiec i ze śmiechem uciekł daleko. - zakończyłem w tym miejscu.
Ollie aż się trząsł podekscytowany.
- I co dalej? I co dalej? - pytał prawie skacząc. Wybuchnąłem śmiechem.
- Nie mogę ci dzisiaj powiedzieć. - chłopczyk pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Ale przyjdziesz jutro? - upewnił się.
- Przyjdę. Obiecuję. - Olliver ziewnął.
- To dobranoc. - przewrócił się na bok i po chwili spał.
- Dobranoc Ollie - powiedziałem, kierując się do swojego pokoju.
***
- Naprawdę? - zapytał z szeroko otwartymi oczami. Pokiwałem głową. - Łaaaał. - otworzył usta. - Na statku?
- Mhm. - uśmiechnąłem się. - Takim prawdziwym, co wygląda jak piracki.
- To super. - na chwilę posmutniał - Jak to jest, widzieć? - przeniósł oczy gdzieś indziej. Zacząłem się zastanawiać.
- Czasami fajnie. Ale nie zawsze. - chłopczyk przytaknął.
- Mogę cię zobaczyć? - wyciągnął rączki w moją stronę.
- Jasne. - złapałem go delikatnie za nadgarstki i przyciągnąłem dłonie delikatnie do mojej twarzy. Ollie patrzył gdzieś w przestrzeń, a rękami jeździł po mojej twarzy. Kiedy wreszcie usatysfakcjonowany cofnął dłonie, uśmiechał się szeroko.
- Strasznie szorstka. I masz taką śmieszną spiralkę na nosie. Jak elf. - zaśmiał się uroczo. Jakim cudem poznał moją prawdziwą twarz? - Opowiesz bajkę. - pokiwałem głową.
- Gdzie skończyliśmy?
- Na butach. - odpowiedział podekscytowany chłopiec
- A tak. Buty. A więc… Więc szła boso biedna dziewczynka po śniegu, a nogi jej zsiniały i poczerwieniały. Jedną ręką ściskała czerwony fartuszek, w którym niosła kilkanaście paczek zapałek na sprzedaż, a w drugiej ręce miała jedną paczkę i tę podsuwała nieśmiało przechodniom, aby zwrócić na siebie ich uwagę. Ale nikt po nią nie sięgnął, nikt dzisiaj nic nie kupił jeszcze od dziewczynki, nie miała ani grosika zarobku. - zakończyłem
- I ona nie miała pieniążków? - zapytał przejęty.
- Niestety nie. - poklepałem go po głowie.
- Jakie to smutne. - spuścił głowę, a gdy ją podniósł, oczy mu się błyszczały. - Przyjedź jutro, dobra?
- Jasne, Ollie. - chłopczyk usiadł i przytulił mnie szybko.
- Dobranoc Jimmy. - powiedział i zasnął. Poprawiłem mu pościel.
- Dobranoc, mały.
***
- Dlaczego jesteś w szpitalu? - tak zabrzmiało pierwsze pytanie Ollivera dzisiaj. Skrzywiłem się.
- Bo mam połamane żebra i zostałem pokłuty nożem. - wzdycham. Chłopiec się zasmucił.
- Co się stało? - zapytał nieśmiało.
- A pobiłem się z takim jednym.
- Dlaczego?
- Bo chciał zrobić krzywdę mojej koleżance. - powiedziałem łagodnie.
- I ty jej broniłeś? - oczka miał jak spodki. Przytaknąłem. - Łaaaał. - westchnął.
- A ty dlaczego? - zapytałem grzecznie.
- Jestem chory. Ponoć mam białaczkę czy coś takiego. - wzruszył chudymi ramionkami. - Ale lekarz mówi, że niedługo będę mógł wrócić do domu. - usłyszałem westchnięcie Michaela z tyłu głowy. Uśmiechnąłem się.
- To wrócisz szybciej niż ja. Nie zapomnij mnie odwiedzać. - chłopczyk zaśmiał się.
- Co dalej z Dziewczynką? - zapytał.
- No cóż… - wziąłem głęboki oddech - Drżała z zimna i głodu, idąc z wolna przez ulice, podobniejsza do cienia, niż do żywego dziecka. Białe płatki śniegu osiadały jej na długich, jasnych włosach, które ciepłym płaszczem osłaniały plecy i szyję dziewczynki. Ładnie jej było w tym złocistym płaszczu ze srebrzystymi gwiazdami nad czołem, lecz nie myślała o tym. Więcej zajmował ją przyjemny zapach pieczonej gęsi, który co chwila uderzał jej głodem zaostrzone powonienie. Ludzie żegnali stary rok wesoło, a ona taka głodna i zziębnięta…. - ledwo skończyłem, a Ollie spał. Uśmiechnąłem się. - Dobranoc chłopaku. - wyszeptałem i po cichu wyjechałem z pokoju.
***
- Usiadła wreszcie. Tak była zmęczona, że nie mogła iść dalej. Osiadła w kąciku między dwoma domami, z których jeden więcej występował na środek ulicy. Ciemno tu było, więc nikt jej nie widział. Zresztą tak się skuliła, skryła pod spódniczkę zziębnięte nogi, ażeby je rozgrzać… Ale jakże się rozgrzać na śniegu i mrozie? A do domu wrócić nie miała odwagi: nie sprzedała ani jednego pudełka, jakże wracać bez pieniędzy? Ojciec czy ojczym obiłby ją pewno… A zresztą czyż tam cieplej? Wiatr mroźny świszcze przez otwory w dachu, choć zatkali największe słomą i gałganami. Nie ma po co wracać do domu. - przyglądam się śpiącemu Olliverowi. Przyniosłem mu dzisiaj pluszową wiewiórkę, którą tulił do piersi jak najcenniejszy skarb. Uśmiechnąłem się i wyjechałem z sali.
- Mike? - zapytałem leżąc u siebie w łóżku. „Słucham?” Usłyszałem zaspany głos archanioła. - Co z nim będzie? - „Jimmy”, powiedział błagalnie „Dobrze wiesz, że nie mogę” - Ale dlaczego? To niesprawiedliwe. - „Życie nie jest sprawiedliwe, przecież dobrze o tym wiesz.” - On ma dopiero 7 lat, Michael. - „Śmierć go potrzebuje”. - Na cholerę mu siedmiolatek? - zapytałem głośno. „Młody, przepraszam. Chciałbym, ale nie mogę”
Pojedyncza łza spłynęła mi po policzku. Kiwnąłem głową. Ale nie dałem za wygraną. - Błagam. Zrobię wszystko. Śmierć może nawet zabrać mnie. - „Nie może. Jesteś potrzebny tutaj James. A pomyśl. Chłopiec cierpi. Nie okazuje tego, ale cierpi. Śmierć będzie dla niego zbawieniem” - Uzdrowienie też. - mruknąłem. „Jimmy, nie mogę. Przykro mi.” Nie odpowiedziałem. „Jimmy…?” Zapytał ostatni raz Mike. Kiwnąłem głową i zamknąłem oczy.
***
- Mam czekoladę! - wykrzyknąłem radośnie, wjeżdżając do pokoju Ollivera. Chłopiec rozpromienił się.
- Skąd masz? - był strasznie ciekawski. Urocze.
- Tą akurat od siostry. Przyniosła mi niedawno. Z orzeszkami. Lubisz? - Ollie kiwnął głową, więc podałem mu tabliczkę. - Cała dla ciebie.
- Masz siostrę? - przytaknąłem.
- Tak, nazywa się Sam. Jest starsza ode mnie.
- I odwiedza cię?
- Raz wpadła. Oprócz tego przychodzą moi przyjaciele. - mały kiwnął głową.
- A rodzice? - skrzywiłem się.
- Niee. Oni nie. - i dobrze.
- To tak jak moi. - chłopiec posmutniał. Spojrzałem na niego zaskoczony.
- Jak to?
- No jakoś tak. Ponoć nie mają czasu mnie odwiedzać. Zajmują się Tavvym, moim młodszym bratem, który niedawno się urodził. Ponoć jest super. - zmarszczyłem nos.
- Nie spotkałeś go? - pokręcił głową.
- Odkąd się urodził, rodzice się nie pojawiają. - zmartwiałem
- Kiedy się urodził? - dzieciak zaczął liczyć.
- Siedem miesięcy temu.
- I od tego czasu nie widziałeś rodziców? - chłopczyk przytaknął. - I tylko a cię odwiedzam? - znowu potwierdził. Otarłem łzę. - Co powiesz na dalszą część historii? - skierował na mnie oczka i klasnął w dłonie.
- Tak! Opowiadaj! - uśmiech wpłynął mu na twarz. Też się uśmiechnąłem.
- A więc… Zziębnięte ręce skostniały jej prawie, nie ma siły utrzymać w nich paczki zapałek. A gdyby zapaliła jedną dla rozgrzania? Tylko jedną zapałkę. Na wspomnienie ciepła już nie ma siły oprzeć się pokusie. Jedna zapałka tylko. Wyjmuje ostrożnie, trzask… i płonie! Cóż za wesołe światło, jasne i ciepłe, ach, jak grzeje w ręce! Cudowny płomyk! Wydało jej się nagle, że siedzi przed ciepłym, żelaznym piecem na świecących nóżkach, z mosiężnymi drzwiczkami. Ach, jak ciepło! Jak grzeje duży, jasny płomień, jak wesoło się pali! Wyciągnęła nóżki spod cienkiej sukienki, aby je ogrzać także, lecz w tej samej chwili — zapałka zgasła; zniknął piec żelazny i wesołe ognisko, a w ręce dzieciny pozostał tylko maleńki kawałek spalonego drewienka. - pogłaskałem Olliego po głowie. Był taki blady. Westchnąłem. - Dobranoc. - wyjechałem po cichu i zamknąłem drzwi.
***
- Miałem dziś badania. - powiedział w pewnym momencie Olliver.
- Naprawdę? I co? - zapytałem łagodnie.
- Pan doktor uśmiechnął się i poklepał mnie po głowie i powiedział, że wszystko będzie dobrze. - uśmiechnął się szeroko - Wrócę do domu. I zobaczą Tavvy’ego. Znaczy… - zamachał rączkami - zobaczę. - zaśmiał się z własnego żartu, a ja roześmiałem się razem z nim. - Ładnie się śmiejesz. - powiedział. Spojrzałem na niego zaskoczony.
- Naprawdę? - przytaknął.
- Mhm. Jakby wszystkie aniołki śmiały się razem z tobą. - uniosłem brwi - Spotkałeś kiedyś aniołka? - zapytał nieśmiało.
- Miałem zaszczyt poznać samego Archanioła Michaela.
- A kto to taki? - zapytał, jak gdyby zawstydzony swoją niewiedzą. Mike parsknął śmiechem.
- To generał. Dyryguje żołnierzami w niebie. - chłopczyk otworzył usta.
- I ty go znasz?
- Znam.
- Ale ci zazdroszczę. - zarumienił się.
- Nie musisz. Sam go poznasz. I wszystkie inne anioły. Sam zobaczysz, będziesz znał ich więcej ode mnie,
- Poważnie?
- Mhm. A teraz… Kontynuujemy historię? - mały przytaknął - Dziewczynka zapaliła drugą bez namysłu. Jasne światełko padło na mur szary, który w tym miejscu stał się przezroczysty, niby muślin cieniutki. I ujrzała w głębi duży, jasny pokój, stół nakryty czystym, bielutkim obrusem, na nim talerze, szklanki, a na samym środku ogromna gęś pieczona na półmisku, pachnąca, nadziewana jabłkami, śliwkami. Gęś poruszyła się nagle, zeskoczyła na ziemię z nożem i widelcem w zarumienionej piersi i zaczęła posuwać się w stronę dziewczynki… Wtem zapałka znów zgasła i zamiast ciepłego pokoju, dziecko miało przed sobą mur szary, wilgotny i ciemny. - przytuliłem śpiącego Ollivera i cichutko, tak aby go nie obudzić, wyjechałem z pomieszczenia.
***
„Jimmy” Usłyszałem Michaela. „ Jimmy, wstawaj”. - Mike, jest środek nocy. - „Idź się pożegnać” Otworzyłem oczy. - To teraz? - „Niedługo”. Kiwnąłem głową i wskoczyłem na wózek. Popędziłem do pokoju Ollivera.
- Ollie? Ollie, śpisz? - zapytałem, wjeżdżając do salki.
- Jimmy? Co ty tu robisz? Jest ciemno. - powiedział zaspanym głosem.
- Przyszedłem dokończyć bajkę. - chłopiec szybko się wyprostował
- Naprawdę? To świetnie. - uśmiechnął się. Był taki pełen życia. Życia, które miało zaraz z niego ulecieć.
- Tak, naprawdę. - głos mi się załamywał, ale wziąłem głęboki oddech. - Śpiesznie zapaliła trzecią. Płomyk strzelił w górę, zamigotał i rozprysnął się na wszystkie strony, iskrząc się w powietrzu niby świeczki na choince. Ach, choinka! Tuż przed nią stoi wspaniała, wielka, jaśniejąca światłami, piękniejsza i strojniejsza od tej, którą widziała przez szklane podwoje w mieszkaniu bogatego kupca. Ileż świeczek! Tysiące! Takie ciepłe, jasne. Dziewczynka wyciągnęła ku nim obie rączki… a wtem zapałka zgasła. Ale maleńkie iskierki unosiły się w górę, coraz wyżej, wyżej i zajaśniały między gwiazdami na niebie. Och, jedna spadła, i smuga ognista zagasła za nią. - Ktoś umarł - cicho szepnęła dziewczynka, bo słyszała od babki, którą kochała bardzo, że kiedy gwiazda spada, to dusza człowieka odlatuje z ziemi do nieba…
- Przytulisz mnie? - Olliver przerwał mi po raz pierwszy. Uśmiechnąłem się słabo.
- Tak, jasne dzieciaku. - mimo bólu wstałem i usiadłem na jego łóżku. Chłopczyk wdrapał mi się na kolana i wtulił mi głowę w ramię. Przykryłem go kocem. - Mogę kontynuować?
- Tak. - Olliver uśmiechnął się.
- A więc… Znów zapłonęła zapałka i w świetle, które zajaśniało, dziewczynka ujrzała tę najdroższą babunię, całą jaśniejącą ciepłym, łagodnym blaskiem. Staruszka z miłością patrzała na wnuczkę, uśmiechała się do niej. - O, babciu, weź mnie z sobą! - zawołało dziecko. - O, weź mnie, babciu! Ja wiem, że ty znikniesz, skoro zapałka zgaśnie, jak zniknął piec ciepły, gęś i choinka. O, nie znikaj, babciu! - głos mi się załamał. Policzki miałem mokre od łez. Jedna skapnęła na głowę chłopca, który podniósł na mnie oczy.
- Dlaczego płaczesz?
- Nie płaczę. - zaprzeczyłem szybko, ocierając łzę - Zdaje ci się. - otworzyłem usta, aby kontynuować, ale on znów mi przerwał.
- Popatrz tam. - wskazał kąt w pokoju. - Widzisz? - przytaknąłem nie wiedząc o co chodzi - Tyle świeczek. Jak na tej choince. Ale… ale przecież jest lato. - spojrzał na mnie zaciekawiony.
- Masz rację. - uśmiechnąłem się przez łzy. Ollie wtulił się w moje ramię.
- Mów dalej. - powiedział, zamykając oczka.
- Drżącą z pośpiechu i mrozu rączyną zapaliła dziewczynka całe pudełko od razu, tak bardzo chciała zatrzymać babunię. I buchnął jasny płomień, jaśniejszy od słońca, i babka nigdy tak piękna nie była, tak płomienna i jaśniejąca. Uśmiechnęła się znowu do małej dziewczynki i wzięła ją na ręce. Teraz podniosły się obie wysoko, coraz wyżej, ku gwiazdom, ku światłom wspaniałym, gdzie nie ma głodu, chłodu ani trwogi, aż przed tron Boga. - uderzyła mnie cisza. Żadnego rytmicznego pikania, żadnego oddechu. Olliver wyglądał, jakby spał. Przytuliłem zwiotczałe ciało. Był taki leciutki. Zapłakałem gorzko. - Dobranoc, Ollie. - powiedziałem, spoglądając za okno. Jedna z gwiazd właśnie spadła. Otarłem łzy.
Poczułem na ramieniu zimną dłoń. Odwróciłem się gwałtownie. Za mną stał wysoki mężczyzna o czarnych włosach i haczykowatym nosie. - Śmierć. - wyprostowałem się.
- Witaj, James. - jego głos przeszył mnie na wylot. - Chciałbyś się pewnie pożegnać. - spojrzałem na niego zdezorientowany. Dopiero po chwili zauważyłem duszyczkę Ollivera bawiącą się w rogu ze światełkami. Dopiero po chwili mnie spostrzegł.
- Nie płacz Jimmy. - powiedział łagodnie - U mnie już wszystko dobrze. - kiwnąłem głową. - Dziękuję za bajkę. Była piękna. - uśmiechnął się do mnie po raz ostatni i zniknął razem ze Śmiercią. Odłożyłem jego ciałko i przykryłem kołdrą. Wsadziłem mu wiewiórkę pod pachę. Teraz naprawdę wyglądał, jakby spał. Otarłem łzę i siadłem na wózek.
Dochodziła pierwsza, kiedy znalazłem się w pokoju. Mimowolnie wciąż płakałem. „Jimmy?” - Słucham? - zapytałem słabo „Wszystko w porządku?” - Nic nie jest w porządku. Nic. - przewróciłem się na bok. „Jeśli cię to pocieszy…” zaczął, a ja zamknąłem oczy „Olliver jest w najlepszym miejscu w niebie. Zaufaj mi”. Uśmiechnąłem się i zasnąłem.
I am a question to the world
Not an answer to the heard
Or a moment
That's held in your arms
Offline
***Ollivier nie trafił do Nieba. Trafił do Raju, Ogrodu Boga. Gdzie Anioły opiekują się ludźmi, będącymi zbyt dobrzy i wrażliwi na swoje pierwsze życie***
"A Bóg odsłania przyszłość niesłychanie rzadko i tylko wtedy, gdy zapisana została po to, by odmienić jej bieg."
Offline
Słyszałam o tym co się stało... Cody w więzieniu... Czemu wiedziałam, że tak się skończy? Wzdycham i pukam do drzwi.
What you don't have you don't need it now
What you don't know you can feel it somehow
Offline
Unoszę nos znad książki. - Proszę. - odpowiadam słabo. Naprawdę, nie mam nastroju na odwiedziny.
I am a question to the world
Not an answer to the heard
Or a moment
That's held in your arms
Offline
- Jimmy? - pytam i kładę kwiaty, które przyniosłam do wazonu na półkę. - Słyszałam o tej całej sytuacji. - mówię.
What you don't have you don't need it now
What you don't know you can feel it somehow
Offline
Marszczę nos. - Naprawdę?
I am a question to the world
Not an answer to the heard
Or a moment
That's held in your arms
Offline
- Cody i jego wspólniczka mają odsiadkę, bo ona próbowała pomóc mu uciec. - mówię. - A ty...? Jak się czujesz na chwilę obecną? - pytam.
Ostatnio edytowany przez Lisa Steward (2016-05-26 09:36:54)
What you don't have you don't need it now
What you don't know you can feel it somehow
Offline
- Fizycznie całkiem nieźle. Umysłowo i psychicznie... przemilczę to.
I am a question to the world
Not an answer to the heard
Or a moment
That's held in your arms
Offline
- Co się stało? - pytam.
What you don't have you don't need it now
What you don't know you can feel it somehow
Offline
Wzdycham. - Kilka dni temu poznałem siemioletniego chłopca, tu w szpitalu. Chorował na białaczkę i był niewidomy. Szybko się zaprzyjaźniliśmy. A dziś w nocy odszedł do lepszego miejsca. Przynajmniej miałem okazję się pożegnać. - głos mi się załamuje, ale nie płaczę.
I am a question to the world
Not an answer to the heard
Or a moment
That's held in your arms
Offline
- Ale odszed£ do lepszego miejsca... Kiedyś się z nim zobaczysz i może znowu porozmawiacie. - próbuję się choć trochę uśmiechnąć.
What you don't have you don't need it now
What you don't know you can feel it somehow
Offline